czwartek, 4 września 2014

Gdzie byłam, jak mnie nie było, czyli leśne opowieści

...odpowiedź na to pytanie znajduje się na zdjęciach. Nakłamię, ile wlezie. Naopowiadam, że zgubiłam się w lesie i spotkałam wilka złego i że mnie zeżarł. I że dopiero co się uratowałam i że już nigdy tak nie zaniedbam bloga. Prawda jest nieco inna i o wiele mniej przyjemna. W ostatnich tygodniach praca (zawodowa), która jakoś tak powoli i nieśmiało znów zakrada się do mojego życia, wessała mnie jak tornado. Małżon już pogodził się z tym, że jak "robię coś do szkoły", to praktycznie mnie nie ma. Nie istnieją ludzie, czas i brudne gary w zlewie. Czyste gary z jedzeniem też nie dla mnie. Tylko ksera, listeningi, sprawdziany, dokumenty. Zapewniam, że rodziny nauczycieli powinny mieć co miesiąc wypłacaną rekompensatę za straty moralne związane z duchową nieobecnością tychże;) Albo chociaż dostać po dyplomie na zakończenie roku za cierpliwość i wyrozumiałość:D:D 

Wszystko jedno. Koniec dygresji. Dziś temat leśny.

Jesień to las i grzyby, wie to każdy przedszkolak, bo o ile z tego etapu edukacji niewiele pamiętam (to temat na osobny post, albo nawet książkę;)), to akurat pamiętam takie grzyby z kolorowego papieru. Muchomory i prawdziwki - wiadomo. I potem już zawsze - jesień równa się grzyby. Co jak co, ale Rodzicom to jestem mega wdzięczna za nauczenie mnie zbierania grzybów, nawet takich trochę ekstremalnych;) [Powinnam zostać ubiczowana, bo w ciąży wszamałam sobie pyszną kanię, sztuk jeden. Potem trochę miałam stresa, no bo te sromotniki i te sprawy. Jak się rano obudziłam żywa, to żałowałam, że tylko jedną wsunęłam;) W ogóle w ciąży moją główną zachcianką były grzyby w każdej postaci:D Przygody z kaniami rozpoczęłam we wczesnym dzieciństwie - potrafiłam je już rozpoznać i kiedy poszłam do lasu z ciotką, wujasem i kuzynkami - grzybowymi konserwatystami - a oczom mym ukazała się cała górka obsypana WIELKIMI kapeluszami kani, zaczęłam je pieczołowicie zbierać. Szykowała się wyżerka jak nic. A to towarzystwo narobiło zgiełku, że mam trujaki powywalać, ha ha ha, co ja to nazbierałam! Ale nic to. Schowałam sobie kilka podajże pod bluzkę, żeby nie widzieli. A potem w tajemnicy przed babcią i dziadziem sobie je usmażyłam i zeżarłam ze smakiem. I tylko do dziś mi żal tych, co musiałam wyrzucić przy szanownej Komisji ds. Zatwierdzania Niejadalności Grzybów Jadalnych. Zaznaczam, że to ja miałam rację, bo żyję do tej pory:P] 

Tak więc szwędanie się po lesie PEŁNYM grzybów uważam za jedną z najbardziej relaksujących rozrywek, na którą czekam rok cały i napalam się jak nie wiem, jak już się okazuje, że jest po co jechać. Nie lubię łazić po pustym lesie, od razu odczuwam spadek elektrolitów, glukozy i morale też lecą w dół. Nie rozumiem ludzi, którzy nie chodzą do lasu na grzyby, bo albo "się nie znają", albo "tam są pajęczyny". Kosmici jacyś;)
























Leonardziu na grzybobraniu nie był, bo jego pojazd nie jest kompatybilny z leśnym podłożem;) Dostał jednak okazały owocnik do powąchania, żeby potrafił potem na węch je wyciągać z runa leśnego jak te trufle!






















:D Mam jeszcze nadzieję na jakiś równie udany zbiór w tym roku i równie piękną aurę. Pogoda końca lata nie rozpieszcza, ale ten dzień był wyjątkowy:) Och ach! No i sezon na kanie jeszcze się nie rozpoczął!

Dziękuję, że jeszcze tu zaglądacie, choć pustkami wiało tak długo. Tematy czekają, tylko chwila czasu potrzebna:) Do zobaczenia!

2 komentarze:

  1. Opłacało się wysłać cię do lasu, szczególnie dla zdjęć pajęczyn :D DELISZYS :D

    ND

    OdpowiedzUsuń
  2. Chwilę człowieka nie ma, a tu na blogu czarodziejski las wyrasta, i do tego już porośnięty pajęczynami! Umiejętności zbierania grzybów zazdroszczę - ja nigdy nie miałam przewodnika duchowego w tym temacie, zakodowałam sobie, nie wiadomo dlaczego, że tematu już nie zgłębię, więc do lasu chodzę grzyby oglądać :-) Zdjęcia genialne, okraszone zgrabnym tekstem - miło to wrócić :-) Lecę czytać dalej. Miłego!

    OdpowiedzUsuń