czwartek, 30 października 2014

Gruszki na wierzbie

Już wiem, co mi dolegało. Minęło jakby nigdy nic, kiedy tylko słońce ukazało się ponad gęstą mgłą, a słupek alkoholu ( w termometrze:P) podniósł się ponad magiczną dziesiątkę. Słońce, nie mogę bez ciebie żyć! Dziś na deser przepełnione nim gruszki w sosie czekoladowym. Chce mi się:) To zdecydowanie bardziej produktywne podejście do życia.

















Jestem megapodekscytowana. Widziałam tak piękne bombki, że aż przeszedł mnie dreszcz z wrażenia:) To taki prezent - niespodzianka, który spodziewam się otrzymać od pana Mikołaja. Zaznaczam, że byłam stosunkowo grzeczna oraz że w tym roku mieliśmy remont przewodów kominowych, z których wydobyto worek po cemencie...i jasne stało się, dlaczego ostatnio prezenty nie docierały na czas;)

Pozdrowienia ślę w świat:)

poniedziałek, 27 października 2014

Zbyt wiele szarości

Malkontenctwo. To ostatnio moje drugie imię. Ba! Nawet pierwsze. Kiedy wszystko mnie przygnębia, przerasta i najzwyczajniej w świecie NIE CIESZY, mogę podejrzewać kilku winnych. Brak snu? Ciemności? Hormony? Brak perspektyw? Niefajne perspektywy? Ostrożnie podchodzę do tematu narzekania na blogu, bo to miejsce zarezerwowane dla tej części mnie, która celebruje życie i doszukuje się w nim piękna. Wydarzenia ostatnich dni i tygodni zaburzyły wypracowaną harmonię, odebrały radość życia i nadzieję, bez której się nie da.

Zdecydowanie za dużo myślę, analizuję, przeżywam. Za dużo patrzę w przeszłość, za mało ekscytuje mnie to, co przed nami. Wiem, że jesień. Wiem, że szaro-buro. Wszystko wiem. Ale, kacze pióro, nie znoszę malkontenctwa! Nie trawię narzekania. Nie dzierżę marudzenia. Coś z tym trzeba zrobić, tu i teraz! Np. można zacząć od pomalowania paznokci.

Potem można książkę otworzyć niedokończoną, wynieść się stąd do wiktoriańskiej Anglii.
Można sobie zrobić kapuczino z tytki. Obejrzeć zdjęcia z wakacji sprzed 5 lat. Schować druty do szafy, żeby nie drażniły, skoro serca do robótek nie ma. Można też odnieść keczup do kuchni. Albo iść spać przed dziesiątą. Ostatnio moje największe i najbardziej nieosiągalne marzenie!

Coś sobie wybiorę i zrealizuję. To zawsze jakiś krok w stronę odzyskania równowagi:)







Na jedno już nie mam co liczyć. Nie pójdę spać przed dziesiątą;) Przed jedenastą też nie.
A jak Wy radzicie sobie z szaro-burą melancholią? Bo radzicie sobie?
Pozdrawiam i wysyłam kopa energetycznego. Może do mnie wróci ze zdwojoną siłą?

środa, 22 października 2014

Pewnego razu w lesie...

Mamy swoje ulubione "publiczne" miejsce spacerowe i jest to park w Reptach Śląskich. Pamiętam jeszcze zbieranie tam kasztanów z rodzicami, randki z Endim, wycieczki rowerowe z Miką - zamierzchła przeszłość:) Teraz pojawiamy się tam w towarzystwie małego człowieka:) Utarte szlaki właściwie nie nudzą się, bo drzewa zawsze mają do opowiedzenia nową historię. Zadziwiające jednak, że w tak dobrze mi znanym parku są jeszcze miejsca, o których nie miałam pojęcia. Pewnej soboty zboczyliśmy nieco z trasy i znaleźliśmy się w lesie z prawdziwego zdarzenia. A po drodze natrafiliśmy na pień. Pień, który został stworzony, by być stołem. Cudowne miejsce:)


















Warto czasem zejść z utartej ścieżki, choć mózg się buntuje i droga trudniejsza. Ile jeszcze magicznych zakątków kryje nasz park? A inne parki? Inne miejsca?

Pozdrawiam najcieplej jak się da, bo chłód i mrok zagościły u nas na dobre...

środa, 15 października 2014

Co w piecu piszczy

Taki mąż to skarb! Mówię, że czasu nie mam, żeby go bułeczkami faszerować, to się dumą uniesie i sam zrobi z dwóch porcji ciasta;) Jeszcze smaczniejsze niż moje...skandal! Bułeczki to riplej z tego wydarzenia. Potem jeszcze chłopina strzeli z tego aranż i mnie zaprosi na zdjęcia;) A ja w tym czasie zgłębiam tajniki podręczników do angielskiego;) Do czego to doszło!







W roli drugoplanowej wystąpił nóż wykonany na zamówienie w pracowni Endiego, przez tego samego męża, co piekł bułeczki. Dużo marudziłam, aż mi dostarczył okaz nie z tej ziemi:D Ach, taki mąż to skarb!

Pozdrawiam Was i mojego męża też - przeczyta, to wpadnie w samozachwyt i upiecze jeszcze więcej bułeczek:D



wtorek, 14 października 2014

Jedenaście miesięcy

Tyle właśnie musiałam czekać, aby poczuć zdumienie, zachwyt i tę falę miłości, z którą stereotypowo utożsamia się macierzyństwo. Dziś właśnie Leonardziu skończył 11 miesięcy. Dziś też, kiedy czekałam, aż uspokoi się i zaśnie w swoim łóżeczku, przy zgaszonym świetle, zastanawiając się nad tymi minionymi miesiącami poczułam nagle, jak drętwieją mi nogi:) Tak reaguję, gdy coś mnie zachwyci i przejmie. Kąpiel bez kłótni. Przeczytana książeczka. I nieśmiała próba położenia Bączka spać. Potem ciemność, ciche odgłosy mamlania paluszka, wzdychanie i zwalniający oddech. I nagle wielkie łał. ŁAŁ. On jest wspaniały. Cukierkowo słodki. Superaśny. Nie do opisania. On jest już 11 miesięcy!
Hej supermamy, ekomamy, matki Polki i inne szczęśliwe rodzicielki - od dziś wiem, o co w tym chodzi:D Szkoda, że trzeba było tyle czekać...ale to, co przychodzi z trudem, więcej jest warte:)


Coraz bliżej święta...:D

Od września mniej więcej zaczynam planować święta. I choć wiem, że chodzi w nich o coś więcej niż choinka i bombki, to jednak... nie potrafię się oprzeć. Planuję, marzę, aranżuję wyjazdy do TK Maxxa, gdzie zawsze znajdę coś odpowiedniego:D Mam słabość do bombek, najchętniej nie chowałabym ich wcale po zakończonym sezonie. Dręczyłam Endiego, żeby zmienił priorytety w swojej pracowni i skupił się na świętach. A konkretnie na choince. Wyszła wspaniale. Jestem w niej zakochana bez pamięci, choć nie dla mnie została wykonana. Choinka bowiem wybiera się do wielkiego świata, już wkrótce trafi na półki tego sklepu. Co o niej myślicie?






piątek, 10 października 2014

Piękniejsza od lata

jest ta tegoroczna jesień...Przyzwyczajam się już, że wrzesień i październik to najcieplejsze i najbardziej słoneczne miesiące roku. Drzewa ubierają się w czerwienie i pomarańcze i zadziwiają mnie kolejny raz. Trwam w zachwycie. Ukradkiem zerkam na dynie - mam do nich totalną słabość. Ale nam dobrze:) jeszcze parę lat temu kupienie dyni w moim mieście graniczyło z cudem, dopiero przed Halloween pojawiały się na moment i znikały. Co za rarytas;) Teraz okazało się, że dynie występują w odmianach:D 
Drugą moją jesienną słabością są orzechy. Uwielbiam chrupać świeże włoskie, kiedy skórka odchodzi MNIAM:D Rozkoszuję się laskowymi, też jeszcze miękkimi w środku. Jesienią odkrywam w sobie jakąś wiewiórkowatość:)














Udanego łikendu!:D