piątek, 20 lutego 2015

Czas miłości

Wszystko śpiewa. Każdy krzak, każde łyse drzewo tętni życiem i miłością. Gdzie nie spojrzę, widzę zakochane ptaki. Trochę jeszcze za zimno, żeby śmiało wypowiedzieć słowo na wu. Ale też zbyt jasno i radośnie, żeby o wiośnie nie myśleć. To czas miłości, uwolnienia się z ciężkich butów i płaszczy, oddychania i grzania się w nieśmiałym słońcu.

To też czas chemicznych truskawek, nienaturalnie pięknych i zaskakująco dobrych. Ciekawe, że pojawiają się w sklepach w okolicach zakochanego święta. Małe i duże czerwone serca pachnące latem. A jak one, to musi być panna cotta.









Gwiazdą drugiego planu jest hmm deska, którą dostałam na walentynki od mojego głównego dostarczyciela miłości. Na pewno wystąpi na tym blogu jeszcze nie raz. Kocham ją:)

P.S. Ziarnka granatu okazały się być idealnym dodatkiem do panny. Granat taki piękny i smakowity, małe klejnociki o lekko porzeczkowym smaku, a my tak rzadko go sobie serwujemy... po co mu te irytujące pestki?;)

I jak tam plany na weekend? Zapowiada się bajeczny:)

Ściskam
A.

środa, 18 lutego 2015

Instalacja

Nie znoszę próżni, szczególnie w moim domu, dlatego ciągle kombinuję, jakby tu miło wypełnić pustkę pomiędzy choinkowymi chaszczami a wielkanocną inwazją jajec, gniazdek i kwiecia.

Pisałam już w zamierzchłej przeszłości, że sufit w dużym zdobi wspaniały HAK. Maskowanie haka stanowi nie lada wyzwanie. Na szczęście pracownia Endiego wyprodukowała dla mnie całoroczną instalację, ciężką jak fiks, delikatną w wyrazie. Instalacja znacznie ułatwia odwracanie uwagi gości (i mieszkańców) od HAKA.

Co by tu powiesić? Żeby nie było zbyt świątecznie, przesadnie wiosennie i siedmiojajecznie?
Tym razem inspiracją okazał się sam Lelon (?!) i jego zainteresowanie matczyną kolekcją bombeczek. Nie było dnia, którego esteta nie przywitałby radosnym BOM BOM. Wzorowa matka, nie chcąc ograniczać rozwoju językowego swojego potomka, ani tym bardziej zaburzać tak wspaniale już wyrobionego gustu (:D:D:D), wydumała, że powiesi całoroczne szklane kule i naturalnie je wypełni. Czym chata bogata;)

Efekt przerósł moje oczekiwania. Przeważnie jest inaczej:D. I choć Lelona ta instalacja w ogóle już nie interesuje (obecnie przestaje przy drzwiach balkonowych i obserwuje BUM BUM), to ja czerpię z niej ogromną przyjemność, gdy w pocie czoła i ogólnie w pocie macham ćwiczenia z Mel Bi. Jest na co popatrzeć z perspektywy podłogi;) Co do ćwiczeń, to niezwykłą ironią jest, że na wprost mej rozżarzonej twarzy wisi uroczy motywujący napis "Follow your dreams". Trzeba uważać, co się wiesza na tych ścianach!






Do usłyszenia! Już niedługo:)
A.

piątek, 13 lutego 2015

Dlaczego chciałam mieć dziecko? i 7/52

Zadaję sobie to pytanie stanowczo zbyt często, bywa, że i kilka razy dziennie. Pewnie to skłonność do analizowania i szukania we wszystkim sensu nie pozwala mi na co dzień zapomnieć o tym upierdliwym pytaniu;)

Przeważnie nie znam odpowiedzi i zwykle też nie potrafię sobie przypomnieć swej motywacji. Na pewno nie była to żadna pierwotna siła, żaden zew, chęć przedłużenia gatunku, pragnienie wyłączenia się z życia zawodowego czy też przypadek. W chwilach, gdy nie potrafię skojarzyć, po co mi to było, przeważnie obwiniam ciekawość i tykający zegar biologiczny.

Tymczasem, zdarzają się dni, takie jak dziś. Kiedy jasno i wyraźnie wiem. I za cholerę nie kumam, jak mogłam o tym nie pamiętać;)

Odpowiedź jest krótka i prosta. Chciałam mieć kogoś jeszcze do kochania. Koniec.

Mam więc. Małe łapeczki, które po ciemku chwytają butlę z mlekiem. Małe paluszki, które próbują wydłubać mi oko. Mały łokietek, który niespodziewanie ląduje mi w oczodole. Małe usta, które mówią przedziwne rzeczy, a z których najcudowniejszą nie jest "mama". Najbardziej rozczulającym słowem mojego dziecka jest "miau" w różnych wersjach: aum, maum, mniau. Jego zachwyt przyrodą i pojawiającymi się nagle obiektami typu kot, pies, bażant, sarna, samolot, utwierdza mnie w przekonaniu, że to jest to.

Tyle do pokazania, tyle do przeżycia. Tyle zachwytu przed nim. Nie zapomnę nigdy swojej pierwszej świadomej wyprawy w góry i dreszczu ekscytacji, gdy na horyzoncie ukazały się zarysy szczytów. Nie mogę się doczekać, kiedy mój mały człowiek poczuje coś podobnego. Wtedy kochanie jakoś się urzeczywistnia.

Łatwiej się zachwycać dzieckiem, które daje żyć. Kolejny skok rozwojowy za nami, chwila ciszy przed następną burzą. I w tej chwili wytchnienia zauważam jego niebieskie oczy, tak błękitne jak woda w Zatoce Wraku, tak przeźroczyste jak szkło. Możecie sobie myśleć, co tam chcecie. Lelon ma najpiękniejsze gały na świecie. Znałam jeszcze kogoś o odrobinę piękniejszych, jeszcze bardziej przeźroczystych i miętowych, ale nie wypada mi o tym mówić, dlatego uznajmy, że takiej osoby nie ma;)

Leonardziu jest spełnieniem marzeń. Istotą do kochania o niebieskim spojrzeniu. Właśnie takim.


A portrait of my son, once a week, every week in 2015.
Leonard: walking. 

Cieszę się tym czasem jak nie wiem. Za dwa tygodnie nasze życie zmieni się diametralnie i na zawsze. Tymczasem Leonardziu codziennie opanowuje nową fascynującą umiejętność i jest przy tym słodki jak cukierek. Mój cukierek:D

Pozdrawiam wytrwałych, którym się chciało czytać te wzniosłe bzdety. Czasem mnie najdzie, to się nie mogę odkleić od klawiatury. 

Udanego weekendu pełnego miłości, przecież o to chodzi:) 
A.

środa, 11 lutego 2015

Flower power

Nie lubię udzielać rad ani dobrych, ani złotych nawet. Jednak czasem nachodzi mnie, żeby podzielić się ze światem swoim wspaniałym doświadczeniem. Choćby tylko po to, żebym sama nie zapomniała:) I oto jest dzień.

Nie ma lepszego lekarstwa na obniżony nastrój, zniechęcenie, marudzenie i zmęczenie niż SEN. Wiem, wiem. Sen to w dzisiejszych czasach towar bardzo deficytowy. Jest tyle do zrobienia, tyle do obejrzenia, przeczytania, wyprasowania. Czasem z przyzwyczajenia nie chce się spać. Czasem się nie może, bo na przykład czyjeś dziecko, na przykład nasze (to najgorszy przypadek!), ma w nocy nastrój bardziej obniżony niż my i wyraża to krzykiem. Krzykiem trwającym kilka dobrych godzin. Do kilku pobudek nocnych, spowodowanych obecnością w domu młodego okazu homo sapiens można się przyzwyczaić, zwłaszcza, że z czasem (czasem bardzo długim czasem...) liczba tychże się zmniejsza, a i obsługa dziecięcia staje się prostsza. Cóż z tego, skoro i tak nie ma czasu na spokojny, długi, nieprzerwany sen. Nie ma czasu? A jest czas na obniżony nastrój, zniechęcenie, marudzenie i brak sił? No tym bardziej nie:D

Jestem dziś wybitnie szczęśliwa, superproduktywna i bardzo pozytywnie nastawiona do życia i swoich obowiązków. Wykreślam radośnie pozycje z listy zadań, nie irytuję się zbytnio na chimery Bączka i jakaś taka natchniona wiosną się czuję.

Wyspałam się. Pierwszy raz od bardzo dawna. Jak to jest, że parę godzin relaksu więcej układa nam wszystko w głowach na swoim miejscu?

Mam taki pomysł. Wrzucę tu ślad wiosny, która mnie tak cieszy, światła trochę Wam zostawię i zniknę w czeluściach mojej cudownej nocnej kryjówki:) Dobranoc:*









niedziela, 8 lutego 2015

Rożki

Karnawałowe szaleństwo trwa i szczerze mówiąc nie mogę już patrzyć na słodycze. Im głębiej wsiąkam w wieczorne "wypalanie" z Mel B., tym dłużej zastanawiam się, zanim sięgnę po coś dobrego. Przy okazji pieczenia pączków przypomniało mi się, że z różą dobre są też rożki. Zrobiłam więc serię limitowaną z podwójnej porcji mąki... Choć lubię piec, to z rożkami jakoś się nie dogaduję. Zawsze robią, co im się podoba. Dopiero na drugi dzień rano odobraziłam się na nie i uznałam, że w sumie jednak wyszły;) Oto one. Całkiem całkiem.











Udanego tygodnia kochani!
A.

6/52

Najnowsza i największa fascynacja sprzętowa Leonardzia to nasza pralka. Człowiek spędza długie godziny na próbie zrobienia nie wiem czego, wkładając klucze do systemu zamykania drzwiczek. Nie bez powodu nazywamy go Małym Technikiem. Ostatnio usiłował podpiąć do pralki myszkę od swojego zabawkowego laptopa. Nie orientuję się, co na to instrukcja, ale (zgodnie z moją wiedzą) pralka ta nie jest aż tak zaawansowana technologicznie. Zwykły automat.


A portrait of my son, once a week, every week in 2015.

Leonard and his new fascination. Washing machines know how to entertain children.

czwartek, 5 lutego 2015

Podróże myślą

Czy tylko ja znam tę piosenkę zespołu Crew? Cudowne wspomnienie młodości:) Szalałam za nią, gdy odsłuchać można ją było tylko raz w tygodniu w jakiejś tam audycji muzycznej:) W dzisiejszych wspaniałych czasach czeka na Was na jutjubie:)

Nie o tym miało być. W ogólnie nie miało być o tym, co będzie:) Otwarłam folder ze zdjęciami i pierwsze, na czym zatrzymałam wzrok, to folder "Chorwacja 2012 zenit". Wlazłam i utonęłam. We wspomnieniach i zachwycie. Zenitowe zdjęcia są tak doskonale niedoskonałe, zatrzymują czas, jak żaden inny fotoaparat nie potrafi. Nie potrzebują liftingu. Potrzebują jedynie patrzenia na nie z czułością i miłością.











Chorwacja należy do moich ulubionych wakacyjnych destynacji. Z wielu powodów naszych wielkich wakacyjnych wypraw od czasu ślubu było tylko 3 (do czasu ślubu mieliśmy kilka innych, których celem nie był niestety wypoczynek). Pora przejść do rzeczy. Zanim dołączył do nas Leonardziu, planowaliśmy kolejne wypady do ciepłych krajów. Taki prawie dwuletni człowiek świetnie się nada na towarzysza podróży. Tak sądziliśmy. Jakie to proste. Pakujemy się i jedziemy. Jak kiedyś. I tu zapukała do naszych małych mózgów rzeczywistość. Nasze dziecko nie lubi długich posiedzeń w foteliku (3h?? chyba żartujecie, starzy!), nie trawi jazdy po ciemku, a do tego od czasu jego pojawienia się w naszym gospodarstwie domowym udało nam się odłożyć 150 PLN na fundusz wakacyjny. Szkoda, że wydaliśmy tę kasę jakiś miesiąc później na niespodziewane wydatki.

Pozostały podróże myślą. Jakaś tam tęsknota za utraconym rajem. Nadzieja, że za parę lat się nam uda i że to nasze dziecko będzie sobie siedzieć w zatoczce zbudowanej z kamieni i bawić się w wodzie. To nasze dziecko będzie podglądać ryby i objadać się lodami. To nasze dziecko będzie chłonąć piękno i zbierać wspomnienia takie, jak my kiedyś. Nie będzie płakać i marudzić, że gorąco. Nie będzie stękać, że nuda i że już nie chce dalej iść. Tak, z pewnością;)

Choć podróże myślą są dużo bezpieczniejsze, bo się człowiek nie nadenerwuje, a do tego raczej niskobudżetowe, to jednak mają jeden mały minus. Nie dadzą nam wspomnień, którymi będziemy mogli się karmić w szare dni i długie pracowite tygodnie.

A jak to jest u Was? Macie swoje ulubione miejsca, do których wracacie myślami, kiedy codzienność się dłuży?

Pozdrawiam...wakacyjnie!
A.

poniedziałek, 2 lutego 2015

5/52 Lelon zimowy

Kiedy widzę go szczęśliwego, opatulonego jak wielki ruski misiek, rozmawiającego z kotami (i wychylającego się z sanek, by zbratać się ze śniegiem;)), uśmiechniętego i rumianego, za nic nie mogę sobie przypomnieć zeszłorocznego koszmaru, jakim było zabieranie go na spacer. Ubieranie małego człowieczka w seksowny kombinezon, piękną czapkę i kombinezonowe kapcioszki generowało taki hałas, że chciałam się schować do szafy lub przynajmniej założyć kominiarkę, bo same spacery też nie należały do cichych. I choć mój Bączek przez ten rok nie zapomniał jak się krzyczy, to teraz na hasło "idziemy na spacerek" reaguje pozytywnie, to znaczy neutralnie;) Po prostu czeka na wyjście z godnością:)

Mam słabość do takich ujęć. Lelon zimowy.


A portrait of my son, once a week, every week in 2015.

Leonard: winter edition:)

Piękna zima wokół, minimalny mróz i śniegu w sam raz. Sikorki już zaczęły wiosenne piłowanie. Słońce tak ciepło promieniuje:) Radujmy się!
A.