środa, 22 kwietnia 2015

Rytmicznie

Jestem człowiekiem ziemi. Zodiakalnym bykiem, w stu procentach pasującym do charakterystyki tego znaku. Mieszkam w mieście, ale tak naprawdę żyję rytmem ziemi, zmiennych temperatur, energią słoneczną, wodną i geotermalną. Dosłownie. Zaczyna się dla mnie czas odnowy, bliskości z trawą, zielenią, wodą, czas oddychania, delektowania się zapachami, doświadczania śpiewu ptaków na wszystkich poziomach odczuwania. Z każdym dniem czuję przypływ energii, nadzieję, że to już niedługo, że za chwilę założę sandały lub też je zdejmę;) i pójdę boso. I do wody wejdę, do ukochanego jeziora, w glony się zaplączę jak w dzikie wino, pobrudzę się piaskiem, przypalę słońcem, a na koniec zwariuję ze szczęścia.

Będę oglądać jak rosną moje rośliny, kwitną drzewa, wróble wlatują to budki, jak grube trzmiele niezdarnie włażą do delikatnych kwiatków, jak skóra robi się złota (lub czerwona:P). Upajać się bzami, konwaliami, fiołkami. To jest mój czas. Zaczął się. 

Początki zwykle są bardzo nieśmiałe, tu jakiś listek, tam zgrubiały pąk. Zawilce. Kosy oszalałe z miłości. Wszyscy to wiemy - nie ma odwrotu:)












Po kilku dniach spadku nastroju znów wracam do formy. Omena zapowiedziała korzystny biomet, więc od razu mi lepiej;) On tu jest, przyczajony, ten biomet;)

Udanych poszukiwań życia Wam życzę i do usłyszenia!
A.

piątek, 10 kwietnia 2015

High on life!

O kobiecych przyjemnościach bym chciała. Ostatnio tonę w nich. Rozpieszczam się, mimo że czasu dla siebie brakuje mi nawet na sen. Nowe bluzki, lakier, pierdoła do sypialni. Choć sinusoida moich nastrojów doprowadza mnie do szału, to pozwala z najgorszego doła wznieść się na wyżyny samouwielbienia, które równa się zachwytowi nad światem.

Właśnie pierwsza miesięcznica powrotu do pracy. I nieskromnie muszę przyznać, że po okresie burz, załamania i zniechęcenia, nastał tak błogi czas, że sama nie mogę uwierzyć w to, co zaraz powiem:) Nigdy przedtem nie wielbiłam tak swojej pracy (hej, przecież wszyscy wiedzą, że jej nienawidzę;)), że aż nie mogę się doczekać poranka. Dobrze wiem, że kruche to uniesienie. Że za chwilę siła wyższa mnie załatwi i znowu będę płakać wieczorami, zadając sobie pytanie dlaczego ja?

Ale właściwie skoro wiem, że tak będzie, to tym bardziej jaram się chwilą obecną. Maluję paznokcie, wdziewam sukienkę, uśmiecham się do odbicia w lustrze i wio! Lecę zdobywać świat. Budować pozytywne relacje, stwarzać siebie na nowo. Celebrować piękno. Pobiegać. Niewiarygodne, jak bardzo się zmieniamy. Parę lat temu nikt nie wmówiłby mi, że kiedykolwiek zacznę biegać. Rok temu, że to polubię. Teraz czekam na przyjemne temperatury jak na zbawienie. Dziś wieczorem nikt mnie nie zatrzyma w domu.

Zostały mi niespełna 3 tygodnie bycia dwudziestolatką. Bardzo to przeżywam. Z typową dla siebie melancholią zauważam tylko negatywne strony zmiany cyferki z przodu. Ale za nic nie chciałabym mieć już lat 18 i trafić do szkolnej ławy, ani przeżywać znowu rozterek czasów studenckich i post studenckich. To miejsce jest idealne. Tu i teraz jest tak genialnie, że aż...pójdę pobiegać:)

Małe różowe przyjemności wkleję za chwilę. Wywołują mój uśmiech, choć zbyt długo zastanawiałam się, czy ich chcę. Jak mogłam nie być tego pewna od początku?

Tyle pozytywnych rzeczy dzieje się w mojej blondynkowatej głowie, że aż sama ich nie ogarniam. Ale kocham być haj on lajf. Tego i Wam życzę. Czasem się zdarza:)







niedziela, 5 kwietnia 2015

Powrót do życia

Już czwarty dzień spędzam w domu. Nie znaczy to wcale, że myślami wyszłam z pracy;) ale o tym innym razem. Najważniejsze, że w te trzy dni zdążyłam na nowo zakolegować się ze swoim dzieckiem, odstać w czerczu jakieś 4h (co bardzo lubię i nie narzekam;)), wysprzątać chatę i nagotować specjałów, bez których nie ma świąt;) Wielokrotnie natomiast (w stanach skrajnej irytacji na wszystko i wszystkich) zastanawiałam się, po co? Dla kogo? Dla rodziny? Dla siebie? Nie. Najlepszym, co mogłabym dla siebie zrobić przez te kilka dni, to wyłączyć się i ewentualnie pomalować paznokcie. Serniki, kolorowe jajka, chrzaniki, sałatki, sratki, kaczki, umyte okna. Na co mi to?

Ale nie zrobić chrzaniku? Bo niby czemu NIE? Chrzanik to w mym rodzie nieodłączny składnik udanych świąt;) Czekam na niego cały rok, uwielbiam. Ale to przecież tylko jakaś tam mamałyga. Tylko że ta mamałyga tak bardzo kojarzy mi się z beztroską świąt, bo moi rodzice zadali sobie trud, żebym ten smak znała i pamiętała, co jak przypuszczam kosztowało ich niemało wytrwałości:D Teraz czas na mnie, świetnie się czuję w tym kontinuum przekazywania tradycji.

Zmęczona jestem. Poirytowana też. Dręczą nas przeziębienia, już wiem, co to znaczy chorować po kolei. A mimo to chcę, żeby było wyjątkowo. I choć w tym roku nie przesadzam z dekoracjami, a połowy nawet nie chciało mi się wyciągnąć z worka, to widzę, że warto było powiesić parę jaj tu i tam. Bąku zachwycony. Instalacje jajeczne wzbudzają jego nieustanny podziw:D

Farbowane jaja, choć mnie już nieco nudzą, chłopca fascynują. Skąd wiem? Święcimy sobie te nasze produkty spożywcze, ściągam z koszyczka serwetkę, a na widok jego zawartości Bąku wrzeszczy MNIAM, MNIAM! W takich sytuacjach po prostu rechoczę ze śmiechu, czerwona cała, z głową ukrytą w szalu.

Lubię te wiosenne święta, choć śnieg za oknem i nie wszystko takie idealne, jakbym chciała. Jeśli uda mi się jeszcze pomalować paznokcie i podarować sobie godzinkę przyjemności, to uznam je za udane;)

Spokoju Wam życzę i odpoczynku. I bliskości, wybaczenia i tak dalej. A sobie, żebym wciągała te pyszności z godnością osoby na diecie;)

Uściski ślę:* I parę zdjęć załączam.




A oto dowód na to, że nawet robienie zdjęć może być rozrywką dobrą i dla mamy i dla dziecka. Leonardziu tak się podekscytował sesją, że postanowił wykonać własny aranż. Tadam!


Nasza instalacja w nowej świątecznej wersji. Jak dotąd moja ulubiona. A na niej najukochańsze bombko - jajca:)





Lelon się zamieszał. Powiedzmy, że to kontynuacja projektu 52;)









A do tego dzisiejsze śniadanie. Ustawka zrobiona w 15 minut, dlatego jest jak jest. Zwyczajnie:)








Do kogoś przyszedł Zając. Niestety nie wzbudził jakiegoś szczególnego zachwytu swoimi darami. Czym jest książka i szal w porównaniu do tłuczka do mięsa, wytarganego z kuchennej szafki?


Tyle na dziś. Do następnego, oby szybkiego, usłyszenia:)