niedziela, 5 kwietnia 2015

Powrót do życia

Już czwarty dzień spędzam w domu. Nie znaczy to wcale, że myślami wyszłam z pracy;) ale o tym innym razem. Najważniejsze, że w te trzy dni zdążyłam na nowo zakolegować się ze swoim dzieckiem, odstać w czerczu jakieś 4h (co bardzo lubię i nie narzekam;)), wysprzątać chatę i nagotować specjałów, bez których nie ma świąt;) Wielokrotnie natomiast (w stanach skrajnej irytacji na wszystko i wszystkich) zastanawiałam się, po co? Dla kogo? Dla rodziny? Dla siebie? Nie. Najlepszym, co mogłabym dla siebie zrobić przez te kilka dni, to wyłączyć się i ewentualnie pomalować paznokcie. Serniki, kolorowe jajka, chrzaniki, sałatki, sratki, kaczki, umyte okna. Na co mi to?

Ale nie zrobić chrzaniku? Bo niby czemu NIE? Chrzanik to w mym rodzie nieodłączny składnik udanych świąt;) Czekam na niego cały rok, uwielbiam. Ale to przecież tylko jakaś tam mamałyga. Tylko że ta mamałyga tak bardzo kojarzy mi się z beztroską świąt, bo moi rodzice zadali sobie trud, żebym ten smak znała i pamiętała, co jak przypuszczam kosztowało ich niemało wytrwałości:D Teraz czas na mnie, świetnie się czuję w tym kontinuum przekazywania tradycji.

Zmęczona jestem. Poirytowana też. Dręczą nas przeziębienia, już wiem, co to znaczy chorować po kolei. A mimo to chcę, żeby było wyjątkowo. I choć w tym roku nie przesadzam z dekoracjami, a połowy nawet nie chciało mi się wyciągnąć z worka, to widzę, że warto było powiesić parę jaj tu i tam. Bąku zachwycony. Instalacje jajeczne wzbudzają jego nieustanny podziw:D

Farbowane jaja, choć mnie już nieco nudzą, chłopca fascynują. Skąd wiem? Święcimy sobie te nasze produkty spożywcze, ściągam z koszyczka serwetkę, a na widok jego zawartości Bąku wrzeszczy MNIAM, MNIAM! W takich sytuacjach po prostu rechoczę ze śmiechu, czerwona cała, z głową ukrytą w szalu.

Lubię te wiosenne święta, choć śnieg za oknem i nie wszystko takie idealne, jakbym chciała. Jeśli uda mi się jeszcze pomalować paznokcie i podarować sobie godzinkę przyjemności, to uznam je za udane;)

Spokoju Wam życzę i odpoczynku. I bliskości, wybaczenia i tak dalej. A sobie, żebym wciągała te pyszności z godnością osoby na diecie;)

Uściski ślę:* I parę zdjęć załączam.




A oto dowód na to, że nawet robienie zdjęć może być rozrywką dobrą i dla mamy i dla dziecka. Leonardziu tak się podekscytował sesją, że postanowił wykonać własny aranż. Tadam!


Nasza instalacja w nowej świątecznej wersji. Jak dotąd moja ulubiona. A na niej najukochańsze bombko - jajca:)





Lelon się zamieszał. Powiedzmy, że to kontynuacja projektu 52;)









A do tego dzisiejsze śniadanie. Ustawka zrobiona w 15 minut, dlatego jest jak jest. Zwyczajnie:)








Do kogoś przyszedł Zając. Niestety nie wzbudził jakiegoś szczególnego zachwytu swoimi darami. Czym jest książka i szal w porównaniu do tłuczka do mięsa, wytarganego z kuchennej szafki?


Tyle na dziś. Do następnego, oby szybkiego, usłyszenia:)

3 komentarze:

  1. Ślicznie u Was :-)))
    Wesołego świętowania !

    p.s. ZAZDROSZCZĘ!!!!! tych kieliszków na jajca :P o!
    :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana, witamy w świecie żywych! :-)) Domyślam Cię, że pochłonęło Cię co innego, trzeba przede wszystkim zająć się życiem, ale cieszę się, że Cię tutaj widzę. Dekoracje piękne! Ta wisząca jest po prostu genialna, prosta rzecz, a jaki efekt. Koleguj się ze swoją rodziną, ucieraj chrzan na co dzień i od święta, i skrobnij coś do nas czasem :-) Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  3. jakie cudowne kieliszki na jajka i kubki!:) zazdroszczę:D mam ogromną słabość do motywów ptaszkowych:) pisanki, dekoracje, stół.. wszystko cudne:)

    OdpowiedzUsuń