poniedziałek, 29 czerwca 2015

Czas start!

To dziś! Dziś zaczynam swoje upragnione wakacje:) Co prawda potrwają do przyszłego poniedziałku, potem przerwa na pracę i znowu jakiś fragment urlopu, ale może to i lepiej, bo perspektywa skondensowanych wakacji lepiej mnie mobilizuje do relaksu i zwiększa poczucie szczęścia. Słońce za oknem też jest całkiem na miejscu, że aż od 5.30 fruwam i ściągam firany.

A teraz patrzcie na to: kto zgadnie, co to, jest MISZCZU:)





:) Uśmiechy Wam ślę!

czwartek, 25 czerwca 2015

Melodie

Dziś o muzyce będzie. Jest ważną częścią mojego życia, ale jakoś bardzo przeze mnie niedocenianą. Zupełnie też niezrozumiała to forma wyrazu;) odbieram ją, jednak sama nie tworzę. Nie to, co mój mąż. On jest cały dżezem, jednym wielkim dżezem:D A jazz to oprócz bluesa jedyny gatunek, którego nie trawię. Od razu robię się agresywna i niespokojna;) Ale do rzeczy. O moich muzycznych preferencjach nie mówię głośno, nie mówię też poważnie. Bo śmiało mogę stwierdzić, że w swoim rozwoju zatrzymałam się na latach 90-tych dwudziestego wieku...Na szczęście oprócz disco polo interesują mnie też inne przejawy muzycznej twórczości, w szczególności mam na myśli młodych polskich artystów. Takich jak Mela Koteluk na przykład. Domowe Melodie. Letni, chamski podryw, V-unit. Mówiłam już - w muzyce nigdy nie jestem poważna. Nie mamy wpływu na to, co lubimy, nawet jeśli jest to wiocha kosmiczna (możemy się tylko do tego nie przyznawać, ale właściwie czemu??). Lubię Annę Marię Jopek, jednak zdecydowanie więcej GODZIN spędziłam, słuchając w kółko utworu "Tunak tunak". Polecam:) Aha, dla jasności, byłam kiedyś metalówą, zakochaną w Iron Maiden - zakochana jestem nadal, tylko jakoś męczą mnie ciężkie dźwięki;)

Skoro scharakteryzowałam już swoje muzyczne gusta, to przyszedł czas na dojście do sedna. Koncerty. Obcowanie z muzyką na żywo, z artystą w rozkwicie. Doceniam najbardziej dlatego, że są ogromną rzadkością w naszym małżeńskim życiu. Mieścina nasza nie jest centrum wszechświata, a jednak od czasu do czasu zajeżdżają tu prawdziwe gwiazdy. Raz nawet było ICH TROJE! ;) Dowiadujemy się, zastanawiamy, jak bardzo bilety obciążą nasz budżet, dochodząc zawsze do tego samego wniosku (musimy iść, przecież taka okazją się nie powtórzy, i tak nigdy nie mamy kasy, więc jaka to różnica;)), a wreszcie analizując, czy na pewno termin koncertu odpowiada naszym żałosnym zapchanym po brzegi grafikom. O dziwo, od kiedy mamy bąka nie byliśmy ani razu w kinie (dylematy - patrz wyżej), ale zaliczyliśmy już dwa wybitne koncerty:) Takie, że ciary na plecach i łzy  wzruszenia w oczach. Niezapomniane:)

Jeszcze jeden był koncert niezapomniany. Tym razem towarzyszyłam małżonowi, który to z muzyką ma mnóstwo wspólnego i się zna;) Mówił, że to jakiś wybitny gitarzysta i jego ludzie. Poszliśmy. Maj to był chyba, przypałacowy park (Jak to, tak zimno, po deszczu, wieczór, a oni nie wpuszczą nas do ciepłych pałacowych sal??). Zimno w nery i ogólnie chmury krążą. Panowi grają jak to ci wszyscy wielcy gitarzyści;) Szału nie ma jednym słowem. Do czasu, aż do ich gry dołączają ptaki, a panowie muzycy rozpoczynają z nimi dialog na dźwięki. Śmieszne to było i czarujące i takie...niezapomniane właśnie.

Lubię niecodzienną rozrywkę. Lubię zaskoczenie i odkrycie. Lubię podpatrywać wrażliwość artysty. Lubię Melę, ostatnio jeszcze bardziej. Piękny miała koncert, choć z trudem wpasowaliśmy go w grafik i budżet. A jednak warto napiąć grafiki i budżety i pokusić się o coś niezapomnianego:)

A jaka jest Wasza muzyka? Co lubicie? Co warto i dlaczego? A co z niezapomnianym?




poniedziałek, 22 czerwca 2015

Niedosyt boskości

Nie potrafię przestać. Nie znam stanu nasycenia. Ciągle gonię, a podsumowując dzień i tak widzę go w szarych barwach. Nie czarnych, nie jest aż tak źle;) Ale za mało mi dobrych chwil. Za mało czasu, nie wystarcza mi dobrej pogody. Zimno w czerwcu działa niezwykle irytująco i depresyjnie. Wystawiam jednak tej niedogodności język i zakładam sandały na bose stopy, bo tak CHCĘ. Ale i tak najbardziej mnie wkurza, że nie jestem w stanie zjeść tych wszystkich truskawek!




Mam chyba popsute koło zamachowe. Jak działam na najwyższych obrotach, serwując sobie 4h snu na dobę, to jakoś ogarniam. Trwam w surrealistycznej euforii i znajduję siły nie wiadomo gdzie. A kiedy przychodzi czas na bycie sobą i dla siebie, zamieniam się w michę ciągnącego się spaghetti. Zasypiam na siedząco i z trudem odnajduję łóżko w środku nocy. Nadchodzące dni będą dla mnie lekcją samodyscypliny. Mam listę planów i przyjemności, którym zamierzam się oddawać przez najbliższe tygodnie i albo zacznę z przytupem, albo nie mam czego szukać na tym ziemskim padole;)

Trzymajcie kciuki za moje mocne postanowienia wakacyjne, wkrótce o nich...

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Czym jest czerwiec?

Czym dla Was jest? Szóstym miesiącem roku, półmetkiem, końcem wiosny, zapowiedzią lata? A może czymś zupełnie innym?
Dla mnie to z pewnością oczekiwanie na wakacje i wypatrywanie pierwszych śladów lata. Pierwsze truskawki i czereśnie. Kastingi na najładniejsze róże;) i obstawianie, która lipa wcześniej zakwitnie. Dawniej to były też spacery w parku:P Ciepłe wieczory, upalne poranki. Sandały i pomalowane paznokcie. Kocham cię czerwcu:) Hell yeah!


sobota, 13 czerwca 2015

O czarnym bzie

Niesławą jakąś otoczony. Odkąd pamiętam, krzaki czarnego bzu nie miały poważania w mojej rodzinie. Chwasty, co śmierdzą czerwcowymi wieczorami;) A mnie, małą dziewczynkę, fascynowały małe czarne błyszczące koraliki:D. A dużą dziewczynkę fascynuje upajająca woń i równie aromatyczny syrop, którym podkręcamy herbatę przez pozostałą część roku. W kwestii smaków pan małżon jest raczej konserwatystą i moje wynalazki rzadko spotykają się z prawdziwym entuzjazmem. Jednak syrop, którego spróbowaliśmy zeszłego lata, rozkochał nas w sobie na zabój. Przepis zawsze od specjalistów od elderflower cordialu. Dodam tylko, że syrop jest genialnym dodatkiem do herbaty, ale też smakuje wybitnie rozcieńczony wodą:)





Pięknego łikendu Wam życzę, takiego o zapachu i smaku bzu:)
A.

czwartek, 11 czerwca 2015

Fabryka konfitury różanej

Zapraszam do otwartej niedawno fabryki różanego dżemu. Fabryka działa cyklicznie, co roku w okolicach Bożego Ciała. Wtedy to, konkurując z małymi dziewczynkami sypiącymi kwiaty, sama zamieniam się w mini dziewczynkę i zrywam płatki jak szalona, żeby było ich więcej i więcej i żeby czasem żaden nie spadł pod nogi;) Tylko ten ogień w oczach zdradza, że nie mam już pięciu lat;)




Strój kolekcjonera - różowe szaleństwo:)








 Nie wiem, dlaczego to robię. Nie mam pojęcia:) Nie mogę się nasycić, a do tej pory zorganizowałam już trzy wyprawy kolekcjonerskie. Również moje ogródkowe róże genialnie sobie dają radę w tym roku - Aninia szczęśliwa:D To ucieranie konfitury to rytuał tak magiczny, że nie potrafię z niego zrezygnować, choć realistycznie patrząc, mam na tyle zapasów i za mało czasu, żeby z tej zabawy czerpać niezmąconą przyjemność. A jednak za każdym razem staje mi przed oczami widok makutry przykrytej ściereczką i ustawionej w babcinej sieni, a także obraz wymyślony - futurystyczny, ale równie romantyczny - mnie robiącej konfitury w naszym wiejskim domu. To marzenie spełnia się po kawałku za każdym razem, gdy najpierw w promieniach słońca i wśród śpiewu ptaków skaczemy po krzakach, a potem przed TV obrywamy białe rożki i uciekamy przed białymi pająkami. Brr:)

Rozpisałam się za bardzo. Czas wrócić na ziemię i zająć się poważnymi sprawami, np., koktajlem truskawkowym. Choć lista rzeczy do zrobienia na dziś nie ma końca, to jednak chyba jeszcze chwilę poudaję, że nic nie muszę.

Pozdrawiam Was gorąco i ślę okruszki szczęścia w różowym kolorze:)
A.

P.S. Przypomniało mi się właśnie, że zbieractwo łatwo staje się uzależnieniem i że nawet są programy o ludziach z takimi problemami. Ciekawe, czy zrobią odcinek o mnie;)








środa, 10 czerwca 2015

Zakochanie

W maju i czerwcu. W każdej chwili słonecznego dnia. W każdej chwili pochmurnego. Zakochanie pomieszane z codziennym stresem i gonitwą. Przyśpieszenie, żeby na pewno zdążyć przeżyć, powąchać, zobaczyć. A dni i tak uciekają, niezależnie od tego, jak wiele mam obowiązków. Stopniowo ich ubywa. Mojej energii też. Nie mam już siły pracować i myśleć do 1 w nocy. Mam tylko smak na zakochanie. Na chłód wody w jeziorze i żar z nieba. Na późne poranki i truskawki. Na książkę, ale nie do angielskiego;) Na bycie z dziecięciem. Na bycie sobą, którą z braku czasu nie jestem. Po prostu.

Zakochana jestem do nieprzytomności. W zbyt wielu rzeczach, ale głównie w nich:)









Zdjęcia nieco archiwalne, ale ja sama nie wygrzebałam się jeszcze z marca;)
A teraz bardzo zajęta jestem, bo przetwórstwo różano - czarnobzowe ruszyło na niespotykaną skalę:) Ale o tym innym razem.

Do następnego, wierni Podczytywacze:)
A.

czwartek, 4 czerwca 2015

Cauliflower cheese bez kalafiora:)

Jedna z moich ulubionych potraw i smaków, które przywiozłam z sobą z Anglii, przez co darzę je bezkrytyczną miłością. Kalafior w sosie serowym. Uwielbiam, a jednak nie przygotowuję go zbyt często. Dlaczego? Bo mój szanowny mąż - docelowy klient moich kulinarnych poczynań, nie lubi kalafiorów;) Dawno już zmodyfikowałam ten przepis dodając brokuły. Było coraz lepiej;) Aż tej wiosny, wiedziona natchnieniem, zrobiłam me popisowe danie w wersji szparagowej. Zachwyciłam się tak, że aż dreszcze, a to o czymś świadczy. A małżon? Kilka dni temu powiedział mi, że MUSIMY sobie znów zrobić szparagi z serem:) Mniam!








Sam przepis polecam gorąco:) A jak ktoś uważa, że kuchnia brytyjska jest słaba, to najzwyczajniej w świecie nie próbował cauliflower cheese bez kalafiora:)

A.

Zapach szczęścia

Jestem. Byłam tu codziennie, zawsze zaskoczona, że nic nowego nie napisałam;) Jest tu jeszcze ktoś oprócz mnie? Dziś tak bardzo szybko, archiwalnie prawie, bo świętuję swój pierwszy naprawdę wolny dzień od wielu miesięcy. Wczoraj zakończyłam pewien etap w swoim życiu, a etap ten nazywał się nauczanie dzieci przedszkolnych. Nigdy więcej. Tym razem się nie ugnę i nie będę oszukiwać siebie samej, że mogę uczyć każdego. Nie mogę i już!:) Czas kwitnących drzew, oszałamiających zapachów, bzów, akacji, czarnego bzu dla mnie zawsze jest czasem wytężonej pracy  - niestety. Nie starcza mi dnia na takie prymitywne rozrywki jak szwendanie się i obwąchiwanie krzaków. A jednak tyle lat niezadowolenia nauczyło mnie czegoś:) Nie odpuszczam i wdycham ile mogę. Wchłaniam wszystko. Wynajduję sobie mnóstwo okazji, żeby praktykować mój wziewny nałóg:)

Tym razem zostawiam Wam zdjęcia zapachu. Kwintesencji szczęścia:)









A oto moje spełnione marzenie. Właściwie czemu wcześniej nie umieściłam gałęzi bzu w babcinej bańce na mleko - nie wiem. Ale lubię to:)



Powiedzmy, że to była taka rozgrzewka językowo-fotograficzna. Może potem będzie lepiej:)
Pozdrawiam czerwcowo,
A.