piątek, 26 sierpnia 2016

Mniej, czyli więcej

Paradoks braku czasu w jego nadmiarze nie przestaje mnie zadziwiać. Chyba nie tylko ja tak mam, że dopiero jak mam dużo zajęć, to jakoś lepiej nimi zarządzam. Dopiero, kiedy wolne dni można policzyć na palcach jednej ręki, zaczynam je doceniać i w pełni przeżywać. I nagle okazuje się, że nic nie muszę, nigdzie nie biegnę i w sumie jest cudownie:) To dlaczego przez ostatnie 2 miesiące tak goniłam i tyle działań chciałam zmieścić w krótkiej dobie, dokładając sobie niepotrzebnie stresu i pozbawiając sił? Zamiast po prostu płynąć?

Cieszę się na nadchodzący wrzesień. Na nowe wyzwania (intelektualne przede wszystkim) i nową organizację dnia. Nie żebym była rozmemłana i do popołudnia snuła się w piżamie przez całe wakacje, ani też żebym była jakimś pracoholikiem (co to, to nie!), ale brakuje mi jednak mojego rytmu wyznaczanego obowiązkami. Zdecydowanie łatwiej wtedy docenić czas, kiedy nic nie muszę (bo go nie ma:D).

A tymczasem delektuję się dziś słońcem, spacerem po parku, lodami zjedzonymi przy przekrzywionym stoliczku, zielonymi żołędziami zawiniętymi w chusteczkę i upchniętymi do torebki, rosą i piachem na placu zabaw, liliami wodnymi i zieloną wodą jeziora, zapachem skoszonej trawy, a przede wszystkim tym, że nie byłam w tym doświadczeniu sama.

Jak dobrze jest praktykować uważność.

Żegnając się, życzę Wam pięknego weekendu, takiego, który chce się zapamiętać na zawsze.
A.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz