środa, 8 lutego 2017

5/5

Taki mam tegoroczny wynik, a nie jest on jeszcze ostatecznie przesądzony:D Okazało się, że osiągnęłam level master w uprawie hipeastrum czy jak się tam nie nazywają te moje amarylisy. Pamiętam te pierwsze lata samodzielnego chowu tychże. Z wielu cebulek, zastawiających mi okna i drażniących językowatymi liśćmi przez większą część roku, dostawałam w nagrodę jeden lub dwa pąki. Oddałam więc większość mamie, bo ma duży dom:D Że źle zrobiłam, wiedziałam już po chwili, bo niewdzięczniki od razu tam zakwitły!

Od tego czasu minęło kilka lat, a moja kolekcja wzbogaciła się o białe, zielonkawe i pełne sztuki. Mam też jakiś przypadkowy czerwony. I nie po raz pierwszy uzyskuję tak świetny wynik jak 5/5 w generowaniu pąków.

Poznałam sekrety tych roślin, albo one poznały mnie i odkryły, że nic ze mną nie zwojują - przystosują się lub zginą:D

Przesadzam co roku do nowej ziemi, do tych samych ciasnych doniczek. Potem czekam na kwiaty. Następnie odstawiam w miejsce, gdzie mnie nie denerwują ich przydługawe liście. Leję nawóz. Po zimnej Zośce wyrzucam na balkon, żeby za często nie oglądać liści. One udają wtedy pelargonie i żłopią nawóz co podlewanie. Pod koniec lata uznaję, że już czas na drzemkę. Ucinam liście i zlecam mężowi wyniesienie ich w całości do piwnicy. Zapominam o ich istnieniu. (Nie drażnią mnie liście.) Mijają święta. Przypominam sobie, że już by trzeba wydobyć cebule z czeluści piwnicy. Zlecam przyniesienie towaru z piwnicy. Historia zatacza koło.

A na koniec jeszcze jedno. Nie próbujcie tego w domu:)

A.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz